Jakiś czas później
Wspinaczka była długa i żmudna, ale po wejściu na grań Liya wreszcie dostrzegła swój cel. Arkadia niczym pierścień okalała półwysep, który przypominał palec wycelowany prosto w morską toń. Na jego czubku łapała równowagę opuszczona latarnia.
Z czerwonej gliny klifów wyrastały dwa tuziny sięgających aż do gwiazd wieżowców, otoczonych lasem. Liya widziała ze swojego miejsca ruch na chodnikach łączących budynki i migotanie podniebnej gondoli, która kołysała się na linie wiszącej nad morzem i ciągnącej się aż do Pali.
Spotkała Pan kilka mil od Arkadii. Leżała w hamaku, na polanie porośniętej jałowcem. Jej twarz wyglądała równie młodo co podczas ich ostatniego spotkania.
– Liya! – krzyknęła Pan, wyskakując z hamaka.
Padły sobie w ramiona.
– Dobrze cię widzieć – rzekła Liya. – I cudownie znów zobaczyć Arkadię. Już niemal zapomniałam, jaka jest piękna. A ty wyglądasz na trochę… zajętą – dodała z uśmiechem i wskazała na coś ponad ramieniem Pan.
– Och, nie sądziłam, że zauważysz – odparła Pan. – To taki mały projekt poboczny. Pracuję nad nim od kilku miesięcy i, szczerze mówiąc, jestem całkiem zadowolona z rezultatów. Chciałam się z tobą spotkać właśnie tutaj, bo sądziłam, że ci się spodoba.
Zwróciły się w kierunku środka polany. Powód do dumy Pan znajdował się teraz przed nimi: nieprawdopodobnie wielki ananas rozmiaru kanapy, wyrastający z ledwo mogącej go utrzymać łodygi.
– Czy to miało być dzieło sztuki? – zapytała Lyia.
– To miał być ananas. Choć powiedziałabym, że to miód malina. – Pan poklepała owoc, jakby chciała pokazać, jaki jest zdrowy i wytrzymały. – Uzyskanie tego rozmiaru bez ryzyka choroby genetycznej wymagało odpowiedniego doboru tysiąca pokoleń gamet, a następnie przeprowadzenia kilkunastu testów praktycznych. Mam zamiar stworzyć całe sady tych piękności.
Liya powoli pokręciła głową.
– No cóż, dziękuję, że przedstawiłaś mi swoje opus magnum. Jestem zaszczycona.
Usiadły przy dopalającym się ognisku.
– Wciąż trzymasz się z Nomadami? – spytała Liya.
– Tak – odpowiedziała Pan. – I doświadczamy prawdziwego rozkwitu. Tylu ludzi spędza obecnie cały swój czas w VR, że nie tańczyli od wielu miesięcy! Ale kiedy przejeżdżamy przez miasto, pokazujemy im, co i jak. Nasza muzyka przyciąga wiele osób, które potem zjawiają się na festiwalach i zostają z nami na lata. – Jej oczy błyszczały. – A tak w ogóle, to wszyscy za tobą tęsknimy. Jeśli chcesz, możesz wrócić w każdej chwili.
– Chciałabym znowu ich wszystkich zobaczyć. Twoja rodzina też dołączyła?
– Są zajęci swoimi sprawami – powiedziała Pan. – Ale spędzam z nimi dużo czasu. Nie ma nic lepszego niż obserwowanie dorastających prawnuków. Jeździmy na biwaki. Razem malujemy. Chciałabym ci to wszystko pokazać. A ten ananas to rodzinny projekt.
– Ale ty i Ife jesteście w separacji?
– Cóż, nasz związek ewoluował w coś innego. Niekoniecznie gorszego. Po prostu byliśmy razem tak długo, że… Nie jesteśmy już tymi samymi osobami co na początku. – Uwagę Pan przykuł kolorowy ptaszek, który przysiadł w odległości metra od nich. – Ach, jaki uroczy. To kraska liliowopierśna. Rozmawiałaś już z jedną z nich?
Liya pokręciła głową.
– Są przemiłe, ale rozmówcy z nich raczej średni. Możesz się przywitać.
Liya położyła rękę na sercu, aktywując swój transponder. Cześć, ptaszku, pomyślała, a z jej kostiumu wydobyło się krakanie.
Ptak przysiadł nieco bliżej.
– Cześć – zaskrzeczał. – Jedzenie?
– Nie mam jedzenia, przykro mi – powiedziała Liya. – Jesteś bardzo ładny, ptaszku.
– Ojej…! – zakwilił rozczulony, jednak po chwili znów zakrakał pytająco: – Jedzenie?
– Nie mam jedzenia, ptaszku. Wybacz.
– Hmm…– odparł, całkowicie tracąc zainteresowanie nowymi kompankami.
Liya roześmiała się i wstała.
– No to chodźmy, chcę obejrzeć wszystkie twoje dzieła. Chyba, że robisz tylko ananasy?
Otaczający je pejzaż ozdabiały setki dzieł Pan. Szczyt klifu wieńczyła srebrna rzeźba młodzieńca wpatrującego się w morze, a nabrzeże – wykuta w skale dokładna mapa Półwyspu Arkadyjskiego.
Spacer zakończył się w ogrodzie pełnym kwiatów z dmuchanego szkła, urządzonym przez Pan na urwisku nad brzegiem rzeki. Szklane rośliny tworzyły trzy koncentryczne pierścienie: pierwszy z nich, w samym środku, porastały konwalie, drugi składał się różnokolorowych tulipanów, a trzeci – z unoszących się na wodzie kwiatów lotosu. Tabliczka umieszczona nad rzeką głosiła: Pola Elizejskie.
– Piękne! – uznała Liya. – Czy one cokolwiek znaczą?
– To zależy od ciebie – odparła Pan.
Liya ponownie położyła rękę na sercu; poczuła przypływ empatii, dzięki której zrozumiała każdą decyzję Pan dotyczącą jej dzieła tak dobrze, jakby sama je podjęła. Jej umysł wypełniły ożywione przez transponder wspomnienia o pradziadkach. Zatopiła się w myślach.
Pradziadkowie uwielbiali uczyć ją historii, a ich opowieści zawsze zaczynały się od Adyi Li, prapraprababki Liyi. Adya żyła tysiące lat temu, na początku XXII wieku. W tamtym czasie Indie i Chiny, dwie największe gospodarki świata, pogrążone były w zimnej wojnie. Obydwa mocarstwa miały przeświadczenie, że od stworzenia zaawansowanej sztucznej inteligencji, przewyższającej ludzką, dzieli je zaledwie kilka lat inwestycji, więc każde z nich chciało ją opracować jako pierwsze. A ponieważ obie strony obawiały się przegranej, każda stworzyła potężną broń biologiczną z automatycznym system inicjacji. Hindusi byli zaszczepieni na wyhodowane przez siebie wirusy, Chińczycy na swoje, ale nikt nie dysponował odpornością na broń przeciwnika. Zdaniem ekspertów trzecia wojna światowa była właściwie nieunikniona.
Adya prowadziła kampanię na rzecz pokoju. W swoim najważniejszym przemówieniu nawiązała do incydentu w dolinie Galwan, po którym Chiny i Indie wznowiły działania wojenne. „Chociaż w tym starciu zginęły dziesiątki osób – mówiła wówczas – obowiązujące traktaty pokojowe zagwarantowały, że nie użyto broni palnej; żołnierze zabijali się kijami i kamieniami. Jeśli dziś nie osiągniemy pokoju, wkrótce znów będziemy walczyć na kije i kamienie”.
Pradziadkowie Liyi z nieskrywaną dumą opowiadali o sukcesie Adyi. Dzięki niej Indie i Chiny podpisały pakt o nieagresji, a społeczność międzynarodowa podjęła wspólny wysiłek na rzecz bezpiecznego rozwoju sztucznej inteligencji, która pozostałaby na poziomie odpowiadającym inteligencji człowieka. W kolejnych latach postęp technologiczny przyspieszył i wkrótce ludzkość niemal sięgnęła gwiazd.
Dzięki swojej kampanii na rzecz pokoju Adya stała się rozpoznawalna całym świecie i wykorzystała swoją pozycję, by nawoływać do cierpliwości i szacunku. Przekonywała, że zasiedlanie przestrzeni kosmicznej powinno być poprzedzone okresem namysłu i debat dotyczących jak najlepszego wykorzystania otwierających się przed ludzkością możliwości. Argumentowała, że należy wdrożyć pierwsze rozwiązania w krótkim czasie, zanim podejmiemy nieodwracalne decyzje i dopóki wszyscy zamieszkujemy tę samą planetę, zamiast znajdować się tysiące lat świetlnych od siebie. Po raz kolejny odniosła sukces.
Uzgodniono, że podbój kosmosu będzie omijał wszystkie galaktyki, w których z choćby jednoprocentowym prawdopodobieństwem mogła naturalnie rozwinąć się zaawansowana cywilizacja. W ten sposób wyłączono z niego jedną trzecią wszystkich konstelacji. Pozostały obszar został podzielony równo pomiędzy wszystkich dwanaście miliardów mieszkańców Ziemi.
Nastał czas wielkich dyskusji i polemik, który przeszedł do historii pod nazwą Refleksji. Każda strona próbowała samodzielnie ocenić, co jest dla niej naprawdę istotne i jak od teraz powinno wyglądać idealne społeczeństwo. Postęp w tej materii był szybszy, niż oczekiwano. Okazało się, że aksjologia nie jest trudna ze swej natury; po prostu ludzkie mózgi do niej nie nawykły. Dla wytrenowanych w niej AI zadanie to stało się dziecinnie proste.
I choć żadne przywoływane w toku dyskusji argumenty moralne nie przekonały wszystkich i świat nie przyjął jednego, powszechnie obowiązującego stanowiska, nie oznaczało to bynajmniej, że konflikt poglądów jest nieunikniony. Wszechświat był przecież ogromny – dwadzieścia miliardów galaktyk do wyboru – zatem nawet najśmielsze z wyobrażeń można było zrealizować po tysiąckroć. Mogliśmy robić, co tylko chcieliśmy.
Liya wróciła myślami do chwili obecnej.
– Używasz floriografii, języka kwiatów, prawda? Tulipany symbolizują Sojusz, tak? A kolory reprezentują różne formy współistnienia: niebieski to spokój, pomarańczowy to zrozumienie, a różowy to przyjaźń i wspólnota.
Pan przytaknęła.
Po Refleksji społeczeństwo na Ziemi podzieliło się na trzy główne grupy. Najpopularniejszy był Sojusz, forma kosmicznego anarchosocjalizmu, kładący nacisk na wolność i możliwość życia i interakcji z innymi według własnego uznania. Niektórzy jego członkowie planowali realizację międzygwiezdnych projektów artystycznych, na przykład rzeźbienie w chmurach gazowych. Inni zamierzali skonstruować komputery wielkości planet, aby znaleźć odpowiedzi na nierozwiązane problemy naukowe. Niektórzy chcieli zostać pionierami nowych Ziem – znajdować niegościnne skaliste planety w dozwolonej strefie, terraformować je i tworzyć nowe światy. Wielu planowało po prostu cieszyć się życiem, odkrywając wraz ze swoimi rodzinami i społecznościami wytwory ziemskiej cywilizacji.
– Kwiaty lotosu reprezentują oświecenie, czyli Psychonautów? Kwiat lotosu rodzi się w błocie, ale wznosi się ponad nim i nie zostaje przez nie skalany. Zatem ja, chociaż urodziłem się na tym świecie, wzniosłem się ponad niego i jestem nieskalany. To Budda, prawda?
– Istotnie – zgodziła się Pan. – Choć przecież mogą też reprezentować gnuśność i lenistwo, jak w krainie Lotofagów, w zależności od punktu widzenia.
Drugą pod względem popularności grupą byli Psychonauci. Ich nadrzędną wartością był hedonizm; wierzyli, że celem życia jest eliminacja cierpienia i doświadczanie błogości. Kiedy Refleksja dobiegła końca, natychmiast przelali swoje umysły na serwery. Ich zdaniem biologiczni ludzie nie potrafili trwale odczuwać szczęścia, tak jak nie potrafili latać. Przejście w świat cyfrowy było więc niczym wyhodowanie skrzydeł.
Psychonauci bardziej niż tempo realizacji swojej misji cenili sobie szeroki wachlarz dostępnych możliwości, dlatego też postanowili przejąć kontrolę nad prawie połową najodleglejszych galaktyk, z wyłączeniem tych zachowanych dla innego życia. Miną miliardy lat, zanim w ogóle dotrą do celu. Po przybyciu na miejsce planują w pełni skupić się na doświadczaniu swojej świadomości. Biologia ogranicza ludzkie doznania do zaledwie maleńkiego ułamka możliwości, a oni chcieli doświadczyć absolutnie wszystkiego.
Okazało się, że nie sposób teoretycznie stwierdzić, jak dobre jest dane doświadczenie; ktoś musiał podjąć faktyczną próbę i zdać z niej relację. Tak więc miliardy lat świetlnych, które Psychonauci spędzą w podróży, będą stanowić zaledwie pierwszy jej centymetr. Ich ostatecznym celem miało być odnalezienie takiej przyjemności, w porównaniu z którą najbardziej wyszukane ludzkie doznania będą się wydawać mdłe i przestarzałe. Przez resztę wieczności będą kąpać się w nirwanie.
Liya spojrzała w stronę środkowej części szklanego ogrodu.
– A zatem konwalia reprezentuje nas? Niewinność i pokorę?
– Powrót szczęścia – odparła Pan.
Ostatnia grupa, najmniejsza ze wszystkich, przez niektórych była uważana za zacofaną. Byli to Ekolodzy, którzy zdecydowali się pozostać na Ziemi, cofnąć szkodliwy wpływ ludzkości na rodzimą planetę i stworzyć na jej powierzchni współczesny odpowiednik Edenu.
W rezultacie stworzono warunki dla współistnienia natury i techniki. Populacja ziemska liczyła teraz zaledwie dwieście milionów ludzi, z których prawie wszyscy żyli w małych miastach-państwach rozrzuconych po całym świecie. Zamieszkiwano obszary lądowe o łącznej powierzchni nie większej niż Dania. Uprawy, głównie hydroponiczne i pod dachem, zajmowały zbliżony obszar. Znajdujące się na orbicie farmy słoneczne przesyłały energię na Ziemię w postaci mikrofal.
Świat ponownie pokryły lasy i dżungle. Różnorodność biologiczna ogromnie wzrosła, a nawet wskrzeszono niektóre wymarłe gatunki, takie jak mamuty i ptaki dodo. Wszystkie czujące stworzenia były teraz uważane za obywateli mających prawa równe ludzkim. Wszelkie przyziemne – i zbędne – przyczyny cierpienia zwierząt, takie jak choroby, pasożyty i głód, zostały w większości wyrugowane.
Technika wsparła także długofalowe perspektywy rozwoju Ziemi. W toku naturalnego rozwoju w ciągu najbliższego miliarda lat Słońce stawałoby się coraz jaśniejsze i puchłoby, wyjaławiając Ziemię. Przemyślana interwencja pozwoliła temu zapobiec. Zmniejszając precyzyjnie masę Słońca i w odpowiednim czasie uzupełniając ubytki, naukowcy zdołali obniżyć jego temperaturę i zwiększyć wydajność, wydłużając tym samym jego żywotność o miliardy lat. Niewielkie zmiany w orbicie Ziemi, przesuwające planetę w tempie iście spacerowym, pozwoliły utrzymywać idealną intensywność promieni słonecznych. W dłuższej perspektywie protosłoneczne brązowe karły pochodzące z innych układów gwiezdnych miały pozwolić na uzupełnianie zapasów paliwa naszego Słońca niemal w nieskończoność. Życie na Ziemi mogło przetrwać tysiąc bilionów lat.
Gdy Pan obejrzała już wszystko, usiadły na piasku nad brzegiem morza, rozpaliły kolejne ognisko i obserwowały zachód słońca nad wodą. Ciemna sylwetka latarni morskiej na półwyspie wyróżniała się na tle różowych chmur.
– Pamiętasz, jak po raz pierwszy przyjechaliśmy tu z Nomadami? – zapytała Pan.
– Jak mogłabym zapomnieć? To był festiwal ptaków. Przebrałam się za czarnego łabędzia. To wtedy po raz pierwszy zakochałam się w Nomadach. I w tobie.
– Szkoda, że odeszłaś.
– Na tym świecie wystarczy czasu na różne sprawy. – Liya umilkła. Przyjaciółki przez chwilę siedziały w ciszy, a fale rozbijały się o brzeg. Wreszcie Liya zapytała: – Możemy do tego wrócić?
– Do naszych czasów z Nomadami? To znaczy, że chcesz… skoczyć? Razem?
– Tak.
Spojrzały na siebie przyzwalająco, a potem ułożyły się na bokach, twarzami do siebie, i położyły dłonie na swoich sercach. Połączyły się i natychmiast zobaczyły nawzajem swoje wspomnienia, jak w świadomym śnie. Obrazy wirowały wokół nich: taniec pod gwiazdami, wycie do księżyca, długie wędrówki przez pustynie i góry.
Cofnijmy się dalej, pomyślała Liya.
Dokąd?
Do naszego pierwszego spotkania.
W myślach znalazły się przy ognisku, przy którym się poznały i razem tańczyły. Wróciły do nich miarowe uderzenia w bębny, religijna ekstaza, ruch tak intensywny, że wręcz odurzający.
I do naszego ostatniego spotkania.
Czterdzieści lat temu w Pali. Granice ich umysłów zaczęły się zacierać. Liya zobaczyła własne plecy – siebie samą odchodzącą. Usłyszała na pozór wesołe pożegnanie Pan i poczuła jej smutek. Wspomnienia wspomnień zmieszanych razem – wszystkie żale i domysły – odbijały się echem niczym kilka nakładających się na siebie melodii.
Przeszłość odeszła, jej miejsce zajęła teraźniejszość. Spojrzały sobie w oczy. Liya dotknęła szyi Pan, przyjaciółka odpowiedziała tym samym. Między nimi harmonijnie rozbrzmiewała nadzieja, fale uczuć nachodziły na siebie i się wzmacniały. Jeden plus jeden równa się jeden. Były jak dwa splecione ze sobą pnie drzew.
Potem leżały bez słów, wciąż rozgrzane żarem wspomnień. Liya pierwsza przerwała ciszę.
– Myślisz, że kiedykolwiek ci się znudzi?
– Chodzi ci o to, czy kiedyś będę miała dość? Czy to zakończę?
Liya skinęła głową.
– Nie wydaje mi się. Przynajmniej nie przez najbliższy milion lat.
– Serio?
– Oczywiście, jest przecież tyle do zrobienia! Pomyśl, jak duże będą moje ananasy! A jak już mi się znudzi, to zawsze mogę wgrać się na serwer. A tam już czeka cała wieczność nowej świadomości do odkrycia.
– Rozumiem, ale… nie jestem pewna, czy to coś dla mnie.
Liya ponownie pomyślała o swoich pradziadkach i nagranym przez nich filmie. W sto pięćdziesiątą rocznicę ślubu zdecydowali się na wspólną śmierć. Znaleźli miłość, osiągnęli wszystko, czego pragnęli, i stworzyli dla niej swoją ostatnią wiadomość – jak kropkę na ostatniej stronie historii ich życia.
Pan przewróciła się na plecy i zmieniła ton.
– Czytałam ostatnio trochę historii. Wiesz, co jest naprawdę chore? Tysiące lat temu, jeszcze przed Refleksją, kiedy ludzie chcieli się gdzieś dostać, podróżowali takimi małymi podziemnymi tunelami.
– Co? Jak krety?
– Tak, jak krety!
– Czołgali się?
– Nie, wożono ich pociągami, ale tłoczyli się razem jak sardynki w puszce. Kasłali na siebie i zarażali się nawzajem. Robili to codziennie. Musieli, chociaż tego nie znosili, ponieważ tylko w ten sposób mogli zagwarantować sobie dalsze życie, które samo w sobie ledwo dawało się znieść. I prawie nie zastanawiali się nad tym, że mogliby wieść o wiele lepszą egzystencję.
Liya wciąż czuła się lekko oszołomiona wspólnym skokiem, więc odpowiedź przychodziła jej z trudem. Milczała przez chwilę, a jej myśli wciąż krążyły wokół przeszłości.
– Nie sądzisz, że to szalone, że to wszystko… wszystko wokół nas, ty, ja, Eden, podróże kosmiczne i twój ananas, że to wszystko powstało po prostu z ziemi? – zapytała cicho.
– Przez cztery miliardy lat nawet ziemia może dokonać niezwykłych rzeczy.
– To chyba za krótko.
– Chyba tak – skonstatowała Pan.
– Jak to?
– Cóż, nawet w przypadku planety takiej jak Ziemia, na której panują odpowiednie warunki, cztery miliardy lat to wciąż za mało, by mogło wyewoluować życie zdolne do rozwoju technologicznego. Nie zdążą powstać nawet złożone komórki; samo to zajęłoby setki miliardów lat, a do stworzenia gatunku przypominającego nasz potrzeba by kolejnych bilionów. To czysty fart, że wyewoluowaliśmy tak wcześnie. I to nawet przy założeniu, że mamy tu odpowiedni typ wszechświata! – Pan rozłożyła ręce. – Gdyby stałe fizyczne przyjęły choć odrobinę inną postać, gwiazdy nie uformowałyby się albo szybko zostałyby rozerwane przez rozszerzanie się wszechświata. A wtedy, nawet gdyby wyewoluowało samoświadome życie, nie oznaczałoby to wcale, że wyewoluowałabyś ty. Pomyśl o tym: abyś mogła istnieć, każdy z twoich przodków musiał przetrwać i rozmnożyć się, dając życie odpowiednim potomkom. Twoi rodzice, ich rodzice i ich rodzice… aż do pierwszych replikatorów. Jakie są na to szanse?
– Więc mówisz mi, że jestem kosmicznym fuksem?
– Tak, ale milion razy bardziej! Idź do staromodnego kasyna, zagraj w pokera i wygraj dziesięć razy z rzędu. Następnie podejdź do stołu do gry w kości i wyrzuć sto podwójnych szóstek. Rzuć monetą tysiąc razy, trafiając same reszki. To właśnie jesteś ty!
Liya przesunęła palcami po piasku i spojrzała na wodę. Och, wszystkie te wszechświaty, które mogły istnieć! Wszyscy ci ludzie, którzy mogli żyć! A jednak, wbrew wszelkim przeciwnościom, to właśnie ona była tutaj.
Pomyślała o miłości do życia, którą kipiała Pan. Bez względu na to, jak długo ona sama zdecyduje się żyć, też kochała cud istnienia, ptaki, motyle, rzeki i drzewa. W tamtej chwili życie wydawało jej się tak delikatne i kruche jak jeden ze szklanych kwiatów w ogrodzie Pan, jakby w każdej chwili mogło się roztrzaskać.
A jednak nie roztrzaskało się. Wiatr wiał dalej, fale wciąż się rozbijały o brzeg.
Życie jest dobre, pomyślała. Bardzo dobre.
Czuła wdzięczność. Wdzięczność za swoje istnienie. Wdzięczność wobec tych, którzy byli przed nią, i za wszystko, co miało dopiero nadejść.
William MacAskill
Przeł. Marcin Majchrzak